W latach 80. i wczesnych 90. kolekcja zespołów z Seattle w stanie Waszyngton kultywowała odrębne brzmienie powszechnie znane jako grunge. Mieszanka hard rocka, punka i metalu, tak zwany „Seattle Sound”, pomogła wesprzeć współczesny ruch rockowy.
Żaden zespół nie zrobił więcej, aby przezwyciężyć panowanie tandetnego hair metalu lat 80., niż ten trio. Atakując swoją niepewność i niezręczność społeczną z sardonicznym humorem, frontman Kurt Cobain sprawił, że punk stał się przyjemny dla mas za pomocą niemożliwie chwytliwych chwytów radiowych. „Nevermind” był szczytowym osiągnięciem grupy, dzięki czemu osobista udręka może być podstawą potężnego pisania piosenek, które dotarło do milionów słuchaczy. A kiedy Nirvana implodowała po samobójstwie Cobaina, grupa dała początek jednemu z największych zespołów współczesnego rocka: The Foo Fighters.
Nirvany rywal na listach przebojów udoskonalił areno-rockową odmianę grunge, podkreśloną przez kwitnące, empatyczne opowieści piosenkarza Eddiego Veddera o nastoletnim rozczarowaniu i dysfunkcji rodziny. "Ten" wyrobiło sobie nazwę, ale kolejne albumy ujawniły grupę zainteresowaną folk-rockiem, punkiem i innymi gatunkami, które przykują ich uwagę.
Spośród zespołów z Seattle, które katapultowały się do głównego nurtu sukcesu, Ogród dzwięków był najbardziej zadłużony w dawnych grupach metalowych, takich jak Czarny Sabat i Led Zeppelin. Chris Cornell miał ładny wygląd pinup i majestatyczne piszczałki, ale niedoceniany gitarzysta Kim Thayil zapewnił gęsty gąszcz mocnych akordów i ognistych solówek. "Superunknown” jest zarówno ich najlepszym, jak i najlepiej sprzedającym się albumem, płytą, która w porównaniu sprawiła, że reszta konkurencji wyglądała pozytywnie mizernie. Cornell odniósł sukces jako artysta solowy i frontman supergrupy Audioslave, aż do jego tragicznego samobójstwa w maju 2017 roku.
Mroczne motywy liryczne były znakiem rozpoznawczym zespołów z Seattle, ale nikt nie kopał tak głęboko, jak ten kwartet. Wykorzystując ponurą pilność metalu, jednocześnie rezygnując z dostępności popularnych rówieśników grunge, Alice in Chains opisał plagę uzależnienia od narkotyków na albumach takich jak „Dirt” i „Alicja w okowach”. Frontman Layne Staley wył i wył jak człowiek po brodę w ruchomych piaskach, ale niestety jego tematyka nie była całkowicie fikcyjna – zmarł w 2002 roku przedawkować.
Grunge tracił popularność w 1996 roku, co może wyjaśniać, dlaczego ten garażowo-rockowy zespół wydał w tym roku swój najmocniejszy album, „Dust”, ledwie się rozkręcił. Wkrótce zespół się rozpadł, ale pozostawili po sobie spuściznę twardych rockmanów, którzy odrzucili studyjne polerowanie na rzecz surowego spalania. Wokalista Mark Lanegan od tego czasu przeniósł się do okazjonalnego wokalu w Queens of the Stone Age.
Czasami, w ślad za zespołami, które nastąpiły, zapomina się o prawdziwych pionierach ruchu. Tak jest w przypadku Green River, najlepiej teraz zapamiętanej jako grupy, której członkami byli przyszli współpracownicy Pearl Jam. Ich twórczość z połowy lat 80. pozostaje tajemnicą dla większości fanów rocka, ale szukaj „Dry as a Bone/Rehab Doll”, która gra jak plan tego, co miało nadejść w latach 90.
Nieszczęśliwym tematem leżącym u podstaw historii dźwięku z Seattle jest liczba artystów, którzy zmarli młodo. Śmierć Staleya i Cobaina jest szerzej znana, ale wokalista Mother Love Bone, Andrew Wood, doznał śmiertelnego przedawkowania narkotyków w 1990 r., kiedy jego zespół wydawał się zmierzać do rozgłosu. „Stardog Champion”, znany również po prostu jako „Mother Love Bone”, gromadzi katalog grupy na jednej płycie, podkreślając melancholijnego ducha Wooda, który został zgaszony o wiele za wcześnie.
Temple of the Dog to supergrupa, która zjednoczyła członków Pearl Jam i Soundgarden, aby oddać hołd swojemu zmarłemu przyjacielowi Andrew Woodowi. Ich tytułowy album zawiera spodziewane rozważania na temat śmierci, ale wokalista Soundgarden, Chris Cornell ujawnia również bardziej miękką, bardziej romantyczną stronę, szukając miłości jako sposobu na powstrzymanie żalu Zatoka. Oczywiście, biorąc pod uwagę ewentualne samobójstwo Cornella, trudno jest słuchać Temple of the Dog bez tej ironii.
Klauni tego gatunku, Mudhoney obnosili się z niechlujną luzem, która gwarantowała, że nigdy nie będą supergwiazd, ale co zaowocowało serią zabawnych albumów, które brzmiały tak, jakby zostały nagrane na żywo w garaż. Dla niewtajemniczonych najlepszym miejscem na rozpoczęcie jest „March to Fuzz”, kompilacja największych hitów, która obejmuje szczyty ich popularności w latach 80. i 90., w tym ich nieśmiertelny singiel „Touch Me I’m Sick”.
Zostali bezlitośnie ukarani za swoją homogeniczną estetykę grunge, kiedy stali się podstawą radia dzięki ich debiutanckiemu tytułowi z 1993 roku. Ale chociaż istnieje wiele słuszności twierdzeń, że kwartet reprezentował najbardziej cyniczną komercjalizację głęboko odczuwanej sceny Seattle gniewu i rozczarowania, hity takie jak „Far Behind” stały się szablonem dla mainstreamowych zespołów rockowych szukających połączenia melodyjności i introspekcja.